1. Książki
  2. Rodzina Monet. Perełka, część II - fragment książki

Rodzina Monet. Perełka, część II - fragment książki

Seria: Rodzina Monet
Data premiery: 14.06.2023
Wydawnictwo: You&YA
Opis

W progu gabinetu stanął Vincent.

Adrien, który nadal się nade mną nachylał, nagle wyprostował się, zrobił dwa spore kroki do tyłu i nawet uniósł dłonie wysoko, aż nad głowę.

Nie dotknąłem jej.

Jego zapewnienie zabrzmiało donośniej niż złowróżbne, spokojne pytanie mojego brata.

Co to ma znaczyć?

Nie dotknąłem jej – powtórzył Adrien.

Na widok Vincenta zalała mnie fala emocji. Broda zaczęła mi drżeć jeszcze bardziej, a do oczu znów napłynęły łzy i niczego nie chciałam bardziej niż rzucić się w jego stronę, może nawet paść mu w ramiona, i usłyszeć wypowiedziane jego chłodnym głosem zapewnienie, że wszystko będzie w porządku.

Powstrzymała mnie tylko obawa, że gdy dowie się, jak strasznie nieostrożna byłam, z miejsca mnie znienawidzi. Nie przeżyłabym, gdy­by mnie teraz odepchnął.

To w końcu on pierwszy zdecydował się, by szybkim krokiem po­dejść do mnie. Po drodze odłożył na blat swojego biurka elegancki tab­let, który tu ze sobą przyniósł.

Co ty tutaj robisz, Hailie? – zapytał, marszcząc brwi, ale chyba dopiero gdy się zbliżył, dotarło do niego, w jak opłakanym stanie je­stem. – Co się stało?

To moja wina – wyskamlałam, kiedy położył mi dłoń na ramieniu.

Nie zasługiwałam na to, by mnie pocieszał.

Co się stało? – powtórzył, tym razem dużo chłodniej.

Podczas gdy szybko analizowałam w myślach, czy najpierw powie­dzieć mu o niepokojącym połączeniu od ojca, czy o tym, że naszą roz­mowę słyszał jego wspólnik, przemówił Adrien:

Twoja siostra odebrała intrygujący telefon. Ciekawi mnie, co ty masz do powiedzenia na ten temat.

Patrzyłam w dół na tiul swojej sukienki, który był tak oszałamiają­co piękny, że jeszcze niedawno zerkałam na niego wyłącznie z radością, podziwiając, jak się mieni. Teraz nie wierzyłam, że kiedykolwiek będę mogła jeszcze poczuć podobnie niewinne szczęście.

Kto dzwonił? – zapytał Vincent pełnym napięcia głosem.

Przełknęłam ślinę, a jedna z łez skapnęła mi z brody i zginęła w pli­sach sukienki.

Powiedz, Hailie Monet, kto dzwonił – zachęcił mnie Adrien.

Gardło mi się tak zacisnęło, że ledwo można było mnie zrozumieć, gdy uniosłam w końcu oczy na brata i odpowiedziałam:

Tata.

Dobrze widziałam moment, w którym przez blade tęczówki Vincen­ta przemyka szok i nawet strach. Trwało to jednak tylko ułamek sekun­dy, bo zdołał po mistrzowsku zapanować nad emocjami, a jego twarz zastygła. Adrien nie mógł wiedzieć, że dłoń, którą Vincent trzymał na moich plecach, nagle zesztywniała.

Ach tak – mruknął lodowato.

Dziwna sprawa. Nie miałem pojęcia, że twoja młodsza siostra jest medium i dostaje telefony zza grobu. – Adrien przechylił głowę i spojrzał na mnie swoimi czarnymi jak węgiel oczami. – Może dała­byś radę przekazać parę słów mojemu psu, co, Hailie? Bardzo za nim tęsknię.

Znowu można by pomyśleć, że trzymają się go żarty, ale tak na­prawdę gotował się z wściekłości. Zignorowałam jego komentarz, wie­dząc, że mam do przekazania jeszcze jedną ważną informację. Mój brat może mnie teraz znienawidzić, ale musi wiedzieć, że ojciec potrzebuje pomocy, i to natychmiastowej.

Zacisnęłam palce na jego gładkiej marynarce, chcąc zwrócić na sie­bie uwagę.

  • Vince, on ma kłopoty – wyszeptałam. – Coś się stało i ma kłopo­ty… Dzwonił tyle razy, dlatego ja...

Zawiesiłam głos w obawie, że znowu powiem o słowo za dużo, mimo iż teraz to już prawdopodobnie mogło nie mieć większego zna­czenia. Przypomniałam też sobie, że upuściłam gdzieś telefon Vincen­ta, więc rozejrzałam się po podłodze, a mój brat, wciąż spięty jak nigdy, podążył wzrokiem za moim spojrzeniem, po czym przymknął na chwi­lę powieki.

Na bardzo krótką chwilę, a gdy je otworzył, przyjrzał się jeszcze raz mnie, Adrienowi i telefonowi na ziemi, a także dostrzegł rozlaną whisky i widać było, jak trybiki w jego głowie pracują nad błyskawicz­nym posortowaniem priorytetów. To była cecha Vincenta, której ni­gdy nie przestanę podziwiać – jego gotowość do rozwiązania każdego problemu i przeskoczenia każdej przeszkody, jakie pojawią się na drodze. Dla niego nie było misji niemożliwych, nie marnował też cza­su na panikę.

Najpierw wywarł swoją dłonią nacisk na moje plecy, żebym pode­szła do jego fotela za biurkiem, który wcześniej szybkim ruchem wysu­nął zza mebla. Usiadłam na nim ostrożnie, a on wyjął z szuflady czarną chusteczkę do nosa, na miękkiej bawełnie był chyba nawet wyhaftowa­ny monogram. Nie miałam pewności, ponieważ natychmiast zrobiłam z niej użytek. W tym czasie Vince podszedł do miejsca, w którym leżał jego telefon, i schylił się, by go podnieść. Coś na nim wystukiwał przez chwilę, a jego twarz była tak nieodgadniona, że równie dobrze mógł rozwiązywać właśnie krzyżówkę. Na końcu tylko westchnął cicho i przyłożył urządzenie do ucha.

Will, potrzebuję cię w gabinecie. Teraz – rzucił bez emocji do słuchawki i się rozłączył. Następnie wsunął telefon do kieszeni spodni i w końcu zwrócił się do Adriena.

Czeka nas długa rozmowa – powiedział.

Adrien stał z boku i obserwował uważnie każdy jego ruch. Ręce trzymał w kieszeni, ale z całą pewnością nie był wyluzowany, i tylko parsknął w odpowiedzi:

Co ty nie powiesz.

Usiądź, proszę – zaproponował chłodno mój brat, wskazując na sofę, którą Adrien zajmował już wcześniej.

Nie zamierzam się rozsiadać. Czekam na wyjaśnienia tu i teraz – warknął, marszcząc brwi. Wyszarpnął też jedną dłoń z kieszeni, by móc nią gestykulować. – Twoje szczęście, że w ogóle mam ochotę cię słuchać.

Sprawa jest skomplikowana. Jeśli żądasz wyjaśnień, to uzbrój się w cierpliwość i usiądź.

Nie zachowuj się, jakbyś to ty tutaj rozdawał karty, bo się nie dogadamy.

Dobrze, a więc stój. Wedle twoich preferencji.

Obaj byli poważni i robili onieśmielające wrażenie groźnych biznesmenów, którzy zajmują się sprawami wagi co najmniej państwowej – zwłaszcza te garnitury i złowrogi ton ich głosów wpisywały się w ten wizerunek. Jednocześnie ich wymiana zdań przypominała mi trochę kłótnię dzieciaków na placu zabaw, tylko taką ubraną w odrobinę podnioślejsze słowa. Może nawet bym się zaśmiała, gdybym nie walczyła ze strachem i poczuciem winy.

Vincent odwrócił się od Adriena i znowu podszedł do mnie. Oparł się o brzeg swojego biurka, a następnie pochylił lekko, żeby sięgnąć dwoma palcami pod mój wilgotny od płaczu podbródek.

Czy zanim tu wszedłem, Adrien w jakikolwiek sposób cię skrzywdził? – zapytał, uważnie mi się przyglądając.

Zawahałam się i zerknęłam na mężczyznę, który przed chwilą tak okropnie mnie nastraszył. Znowu trzymał obie ręce w kieszeni, a gdy nasze spojrzenia się na moment skrzyżowały, on swoje odwrócił.

Patrz na mnie, Hailie, nie na niego – upomniał mnie Vince, za­ciskając palce.

I cóż ja mu miałam powiedzieć? Co prawda, Adrien mnie nie tknął, ale podniósł na mnie głos i paskudnie zabawił się z moimi emocjami. Ostatnie jednak, czego bym w tej chwili chciała, to robić z siebie ofiarę, bo przecież działy się właśnie rzeczy o wiele ważniejsze, a główną tego przyczyną była moja głupota.

Pokręciłam głową, patrząc prosto w błękitne oczy brata.

Na pewno?

Nie – odparłam zachrypniętym głosem. Odchrząknęłam i doda­łam szeptem: – Tylko się zdenerwował.

Vincent przeszywał mnie swoim spojrzeniem niczym żywy wykry­wacz kłamstw, ale niczego mi nie zarzucił, bo w tym momencie do biura wszedł Will.

Vince się wyprostował i powitał go skinieniem głowy, a ja zapatrzy­łam się na swojego ulubionego brata uszczęśliwiona. Po chwili jednak poczułam smutek, bo wyobraziłam sobie jego zawód, kiedy się dowie, co się wydarzyło.

Wynikła pewna sytuacja – oznajmił Vince. – Chciałbym, żebyś zabrał stąd Hailie i pomógł jej się uspokoić, podczas gdy ja i Adrien za­siądziemy do pewnych klaryfikacji w związku z upozorowaniem śmierci naszego ojca.

Oczy Willa się rozszerzyły. Najpierw na mój widok, a potem na sło­wa Vincenta. Zamurowało go, ale tylko na ułamek sekundy, bo szybko zebrał się w sobie i się do mnie zbliżył. Ciągle zerkał na Vincenta i Adriena, nawet gdy pociągnął mnie delikatnie za dłoń, bym wstała.

Vince – szepnął, gdy jeszcze zatrzymał się za mną i położył sztywne dłonie na moich ramionach. Zamierzał wykonać polecenie, ale ciekawość i strach jednak wygrały, bo zapytał: – Co jest?

W obecności Adriena został odebrany niefortunny telefon – wytłumaczył Vincent. – Rozumiesz więc, że należy to jak najszybciej wyjaśnić.

Will skinął głową i skierował mnie do wyjścia, a gdy tak szedł za moimi plecami, usłyszałam, jak przełyka ślinę. Pragnęłam opuścić ten gabinet, a jednocześnie czułam się w obowiązku, by w nim zostać i przyjąć wyrzuty, których na razie jeszcze nikt mi nie robił. Popełniłam jednak tak wielki błąd, że w tej chwili gotowa byłam zrobić, cokolwiek Vincent mi rozkaże.

Ściskałam w ręce wilgotną od moich łez chustkę Vincenta i szeleś­ciłam sukienką, gdy w asyście Willa opuszczałam pracownicze skrzydło naszej rezydencji. Mój ulubiony brat w milczeniu zaprowadził mnie do mojej sypialni, zamknął za nami drzwi i posadził mnie na łóżku, po czym od razu kucnął przede mną, żeby zajrzeć mi w oczy, bo głowę ciągle trzymałam zwieszoną.

Hailie? – zagadnął łagodnie. – Hailie, opowiedz mi.

Zagryzłam wargi, po czym zaszlochałam jeszcze raz i ukryłam twarz w dłoniach. Palce jego ręki złapały mnie za jeden z nadgarstków, by ode­rwać moją dłoń od twarzy i zamknąć na niej swoją. Ściskał ją i gładził kciu­kiem w uspokajającym rytmie, czekając, aż będę gotowa, by się odezwać.

Minęło dobre piętnaście minut, podczas których on próbował wydobyć ode mnie jakąś sensowną relację. Gdyby wręczano medale dla najcierpliwszych osób świata, to Willowi od razu należałyby się wszystkie trzy miejsca na podium.

To nie tak, że nie chciałam go wtajemniczać, po prostu przyznanie się do czegoś, za co on mnie znienawidzi, nie mogło mi przejść przez gardło. Gdy wreszcie zdobyłam się na opowiedzenie mu, jak poszłam zwrócić telefon Vincentowi, że zobaczyłam te wszystkie połączenia i ode­brałam jedno z nich, nieświadoma obecności Santana, celowo patrzyłam w jego twarz, żeby nie dał rady ukryć przede mną nawet najmniejszej oznaki obrzydzenia moją osobą. Spodziewałam się, że taka reakcja po­jawi się chociażby w jego oczach, chociażby na sekundę.

Nie doszukałam się w nich jednak niczego więcej niż strach i zmar­twienie. Milczał przez chwilę, która dłużyła mi się tak nieznośnie, że z po­wrotem zakryłam twarz, wyrwawszy dłoń z jego uścisku, i wyskomlałam:

Chcę umrzeć.

To było, jakby ktoś wylał na niego kubeł lodowatej wody. Wzdrygnął się nawet i natychmiast zmarszczył brwi. Tym razem zabrał mi z twarzy ręce mniej delikatnie i korzystając ze swojej przewagi fizycznej, przycis­nął mi nadgarstki do materaca po obu stronach moich ud. Wtedy też wbił spojrzenie w moje czerwone, zapuchnięte od płaczu oczy.

Nigdy tak nie mów.

Zamrugałam przestraszona, słysząc jego dziwnie niski głos. Will dodatkowo szarpnął moimi nadgarstkami – nie w agresywny sposób, lecz taki mający doprowadzić mnie do porządku.

Rozumiesz mnie? – powiedział ostro. – Nie chcę nigdy słyszeć takich słów z twoich ust. Nie wolno ci tak mówić, rozumiesz? Nie wol­no ci nawet tak myśleć.

Przestań mnie bronić! – wykrzyczałam prosto w te jego błękitne tęczówki. Próbowałam wyrwać ręce, ale tym razem mi się nie udało. Mimo to ciągnęłam: – Przestań się zachowywać, jakbym była tu ofiarą! To moja wina!

  • Nie możesz mówić, że…

  • Mogę! Dlaczego ty nie powiesz prawdy? Jak możesz patrzeć mi w oczy i udawać, że to, co się wydarzyło, to nie moja wina?!

Fakt, że chciałam mu się wyrwać i oddalić, a nie mogłam, niezwykle mnie frustrował. Na dodatek ruchy krępowała mi sukienka, która już przestała mnie zachwycać, a zaczęła denerwować. Miałam wrażenie, jakby oplatały mnie więzy. Aż odetchnęłam głośno i z irytacją. Czułam, że zaraz wybuchnie mi głowa. Bolała mnie od nadmiaru wydarzeń i skrajnych uczuć. A gdy ją uniosłam, zobaczyłam, że w drzwiach sypialni stoją Dylan i Shane.

Patrzyli w milczeniu na scenę z udziałem ich siostry i drugiego z naj­starszych braci. Ich usta były zaciśnięte, a brwi zmarszczone. Nie odwa­żyli się nam przerwać, ale widocznie chcieli coś zrobić, by załagodzić sytuację. Stali tak jednak zdezorientowani, a potem do obrazka dołączył Tony. Jako jedyny zdążył pozbyć się garnituru. Miał na sobie same bok­serki i w zestawieniu z wciąż eleganckimi braćmi prezentował się raczej zabawnie, ale w tym momencie w ogóle nie było mi do śmiechu.

Will, którego palce nadal robiły za kajdany, podniósł się tak, by usiąść na łóżku obok mnie, i dopiero wtedy zabrał jedną z dłoni, ale bynajmniej nie puścił mnie wolno, bo natychmiast objął mnie ramie­niem i przycisnął do siebie tak mocno, jak jeszcze nigdy.

Było mi dobrze, gdy mnie tak pocieszał, ale z drugiej strony uważa­łam, że na to nie zasługuję, i nienawidziłam się za to, że tak bezwstyd­nie to wsparcie przyjmuję.

Jesteś dla siebie zbyt surowa, malutka – przemówił cicho, głaszcząc moje ramię. – Nie uważam, że to jest twoja wina, i zaraz ci wyjaśnię dla­czego, ale najpierw chcę, żebyś się przebrała i zmyła z twarzy te łzy, dobrze?

Ale on ma kłopoty, Will, trzeba mu pomóc… Czy Vince…

Ciii, Hailie, zajmę się tym. Obiecuję, dobrze? Przebierz się i ochłoń, a ja się tym zajmę. Możemy mieć taką umowę?

Zacisnęłam powieki, załamana, ale ufałam, że Will wie, co robić, więc pokiwałam głową.

Świetnie. Weź teraz kilka głębokich wdechów – polecił mi, od­klejając mnie od siebie i patrząc na mnie wyczekująco. – Właśnie tak, pięknie, malutka.

O dziwo te głupie wdechy trochę mi pomogły zebrać się w sobie. Nie żebym poczuła się nagle dobrze i nie jak kupa łajna, ale przynaj­mniej zdołałam wstać i tylko lekko się zachwiałam. Wiedziałam, że w progu wciąż sterczy święta trójca moich braci, ale celowo na nich nie spoglądałam.

  • Będę na zewnątrz – powiedział Will, a ja skinęłam głową i ruszy­łam wolno w stronę garderoby, ale przystanęłam, gdy zawołał: – Hailie?

Odwróciłam się z tępopytającym wyrazem twarzy, pociągając nosem.

Nie zamykaj się na klucz.

Na początku uznałam tę prośbę za dziwną, ale gdy Will wyszedł, wypraszając ze sobą resztę braci, a ja zostałam sama, zrozumiałam, o co mu chodziło, i wzdłuż kręgosłupa przebiegł mi bardzo nieprzyjem­ny dreszcz.

Zdzierając z siebie suknię, zastanawiałam się, czy Vincent pomaga właśnie ojcu, czy tylko siedzi z Adrienem i stara się naprawić to, co ja zepsułam swoją nieuwagą. Patrzyłam na swoje odbicie w garderobianym lustrze i nie mogłam znieść tej widocznej w nim czerwonej, zaryczanej buzi. Wcześniej wyglądałam jak księżniczka, a teraz czułam się jak nędzarka.

Zanim powiesiłam sukienkę na wieszaku, zrobiłam sobie krótką przerwę na kolejny płacz. W samej bieliźnie osunęłam się na podłogę ze sztywną kreacją przyciśniętą do piersi. Tak mocno wbiłam paznok­cie w materiał, że prawdopodobnie go pozaciągałam.

Cóż, dzisiaj zrujnowałam o wiele więcej, jedna sukienka nikomu nie zrobi różnicy.

Hailie? – zawołał w pewnym momencie Will, stukając do drzwi.

Chwila! – odkrzyknęłam zduszonym głosem i znowu chlipnęłam, mobilizując się do szybszych ruchów. Wciągnęłam przez głowę biały T-shirt i założyłam kremowe dresy, a potem pobiegłam do łazienki, żeby bez przyglądania się swojej spuchniętej twarzy obmyć ją na szyb­ko wodą i niedokładnie zmyć rozmazane resztki makijażu.

Gdy znowu stanęłam przed Willem, od razu zapytałam, co z Ca­mem. Tylko to mnie interesowało. Usiedliśmy na brzegu łóżka, w dokładnie tej samej pozycji, co wcześ­niej. Do pokoju zeszli się też z powrotem pozostali bracia, którzy musieli zostać już wtajemniczeni w sytuację. Celowo unikałam ich spojrzeń, raz po raz przecierając szczypiące mnie oczy.

Vince już prawie kończy z Adrienem. Niedługo tu przyjdzie i po­rozmawiamy, dobrze?

Czyli Vince ciągle z nim jest? A co z tatą? Dowiedziałeś się, co z nim? – zapytałam, a pomiędzy moimi brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. – I co z Adrienem, czy on… Czy on zrobi coś…

Vincent z nim negocjuje – odpowiedział Will, zakładając mi wło­sy za ucho. – Wiem, że się przestraszyłaś, malutka, ale, proszę, nie dręcz się tym. Vincent to załatwi.

Posprząta mój bałagan? – prychnęłam cierpko. – Jak?

Nasz.

Nie jest nasz, jest mój, to ja jestem głupia. Powinnam była się rozejrzeć. Nie powinnam była w ogóle tam iść albo powinnam zawró­cić, gdy zobaczyłam, że nie ma Vince’a…

To nie… – zaczął znowu Will, ale ktoś wszedł mu w słowo:

Tak, powinnaś była.

Rozejrzałam się, zaskoczona taką zmianą narracji, a serce mi się zatrzymało po raz kolejny tego wieczoru. Wszyscy moi bracia byli rów­nie zszokowani, poza jednym – tym, który wypowiedział te słowa.

Tony siedział na moim fotelu, w którym uwielbiałam zwijać się w kul­kę i czytać. Nadal się nie ubrał i w normalnych okolicznościach pogo­niłabym jego odzianą tylko w bokserki osobę z jednego ze swoich ulu­bionych mebli w tej sypialni. Jednak jedyne, na czym się teraz skupiałam, to zrozumienie słów Tony’ego. Czy on mnie obwiniał? Próbowałam wyczytać odpowiedź z jego nieodgadnionych oczu.

Jeśli tak, to bardzo słusznie. Należało mi się.

Co z tobą? – burknął Shane na swojego bliźniaka. On z kolei siedział okrakiem na moim krześle od biurka, z oparciem między udami.

Co z wami? – prychnął Tony. – Przestańcie ją klepać po główce, bo nawet ją samą to denerwuje. Zrobiła coś głupiego i nieodpowie­dzialnego i tyle. Nie ma sensu zaprzeczać.

Sorry, typie, ale pieprzysz głupoty – odezwał się z irytacją Dylan, który z założonymi na piersi rękoma opierał się o ścianę pokoju tuż obok otwartych drzwi. – Co ty niby byś zrobił na jej miejscu? Bo ja wiem, że pewnie sam bym oddzwonił na ten numer, a potem wpadł do Vince’a i już od wejścia darł mordę, że ojciec ma kłopoty.

Wcale nie sprawił tym, że poczułam się lepiej. Wręcz przeciwnie – drgnęłam, rzuciłam Willowi spanikowane spojrzenie i odezwałam się płaczliwie:

Nie siedźmy tak! Skoro Vince jest z Adrienem, to ktoś musi po­móc tacie!

Spok…

Przestań mnie uspokajać!

To nie tata! – wtrącił Shane podniesionym głosem. Rozkładał też ręce i wpatrywał się z irytacją w Willa. – Czemu jej wreszcie nie po­wiesz?! – Przeniósł wzrok na mnie. – Nie rozmawiałaś z ojcem.